Fiołek poleca: "Czekolada"
Pierwszy pełnometrażowy film Claire Denis to znakomicie zrealizowany, niskobudżetowy dramat, osadzony w Afryce Zachodniej. Stanowi on dobrze półautobiograficzną relację reżyserki z jej własnych doświadczeń związanych z dzieciństwem w Kamerunie (gdzie jej ojciec był urzędnikiem państwowym). Piękno tego filmu tkwi w jego delikatności - w setkach niuansów pokazuje niewidzialną, ale jak najbardziej prawdziwą linię podziału między białymi a czarnymi i przejmująco oddaje wszechobecny klimat opresji i represji, jaki panował w czasach francuskiego kolonializmu.
Film otwiera scena, w której biała Francuzka, France Dalens (Mireille Perrier), wraca do Kamerunu, w którym dorastała w latach 50. France jedzie autem (którym podwozi ją czarnoskóry Amerykanin szukający swoich afrykańskich korzeni i który bierze ją za turystkę) i spogląda przez okno, pogrążając się we wspomnieniach.
Przypomna sobie, jak sielankową atmosferę jej dzieciństwa przerywa awaria silnika małego samolotu pasażerskiego, który zmuszony jest do awaryjnego lądowania. Jej ojciec musi tymczasowo przyjąć na siebie obowiązek goszczenia załogi i pasażerów – aż do momentu, gdy dostaną części zamienne i zbudują pas startowy. Wśród nich znajdują się: pilot, kapitan Védrine, jego drugi pilot, podły rasistowski właściciel plantacji kawy (żyjący z czarnoskórą konkubiną) oraz nowożeńcy, którzy dopiero co przybyli do Afryki, gdzie mąż ma objąć rządowe stanowisko.
Jednak najbardziej osobliwą postacią jest biały były ksiądz, Luc, który odbywa podróż à la Jean Jacques Rousseau, udając świętego „zżytego” z tubylcami. W rzeczywistości jednak jego serce przepełnia pogarda dla czarnoskórych mieszkańców, a sama jego obecność wprowadza niepokój i zamęt. To właśnie jadowite słowa Luca doprowadzają do zerwania bliskiej więzi między szlachetnym Protée - houseboyem rodziny Dalens a małą ciekawską France. Luc i jego zachowanie symbolizuje zbliżającą się nieuchronnie niepodległość Kamerunu i koniec ery kolonializmu. A ponieważ główna bohaterka nosi imię France, jasne staje się, że symbolizuje ona, że czas Francji (jako kraju) w Afryce już przeminął.
„Chocolat” to jeden z tych filmów, które cechuje piękna, chciałoby się rzec - dojrzała - wrażliwość. Zrealizowany jest z ogromną złożonością i subtelnością i jest to obraz celowo piękny – wiele kadrów tworzy wspaniałe kompozycje. Nie jest to jednak ani film podróżniczy, ani historia miłosna. To opowieść o tym, jak rasizm potrafi uniemożliwić dwóm osobom spojrzenie sobie prosto w oczy i jak wzajemnie się karzą za ból, który im to przynosi.
Film do końca marca jest do wypożyczenia na stronie Nowych Horyzontów.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz