Fiołek poleca: "Jiro śni o sushi"


Wróciłam do tego filmu po latach. Och, jakie on robił wrażenie w 2011r. i jakie wciąż robi, ale dziś z trochę innych względów. Filmowi o Jiro* zawdzięczamy między innymi późniejszą serię filmów kulinarnych Chef's Table (wspaniałą, najlpesze, co powstało o kuchniach świata i osobowościach tychże kuchni w historii telewizji). Wzruszył mnie na tyle, że zwyczajnie się na nim popłakałam. Nie, nie wzruszyło mnie sushi jako takie. Wzruszył mie Jiro, jego piękna starość, stosunek do życia, do pracy. 

Dla tych z państwa, którzy filmu nie widzieli - to jest dokument o maleńkiej japońskiej restauracji, zdolnej pomieścić zaledwie dziesięciu klientów i znajdującej się na jednej z tokijskich stacji metra. Jest to knajpka tak malutka, że nie ma tam nawet toalety. A jest jednak pierwszą na świecie restauracją serwującą sushi, która otrzymała kulinarnego Nobla, czyli gwiazdki Michelin. (Odebrano je po kilku latach, ale tylko dlatego, że Sukibayashi Jiro nie jest już czynna dla ogółu, tylko na prywatne zamówienia.)

Jadł tam na przykład Barack Obama (na zdjęciu z ówczesnym premierem Japonii, nieżyjącym już Shinzo Abe). 



To przepiękny film o ogromnej pasji i ogromnej pokorze. Takiej pokorze, jaka ludziom Zachodu nigdy chyba nie będzie dostępna - choćby dlatego, że u Jiro przez dziesięć lat kucharze uczą się tylko gotowania ryżu. Dzień w dzień, trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku gotują ryż. Tak długo zajmuje im osiągniecie perfekcji tej pozornie prostej czynności. Kto na Zachodzie miałby do tego, czas przestrzeń i cieprliwość? To nie jest film, który nauczy nas, jak robić sushi - to za to przepiękna opowieść o fascynującej mentalnej dyscyplinie. 

"Jiro śni o sushi" to opowieść o prawdziwym japońskim shokuninie, czyli kimś, kto codziennie robi to samo, ale lepiej. 

Myślę sobie, że też bym tak chciała. Pisać codziennie i codziennie lepiej. 

*Jiro Ono urodził sie w 1925r. i dziś jest już na emeruturze. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz